Czy zdarza się czasem, że wychodzicie Państwo z gabinetu lekarskiego niezadowoleni, źli a może nawet obrażeni na lekarza pediatrę? Niejeden rodzic ma za sobą takie doświadczenia. Zdarza mi się czasem słyszeć głosy niezadowolenia rodziców z tej czy innej pani doktor lub pana doktora. Niestety. Niestety przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: opieka nad zdrowiem i rozwojem dziecka jest najbardziej efektywna jeśli opiera się na dobrej wzajemnej współpracy rodzic-lekarz pediatra. Po drugie: najczęściej rodzice, którzy są niezadowoleni z wizyty uważają, że doskonale wiedzą dlaczego wizyta przebiegła nie po ich myśli. „Lekarz miał zły dzień”, „jest niedouczony”, „niekulturalny”, „nie miał dla nas czasu”… Prawda najczęściej jest zupełnie inna. Dziś postaram się nieco odczarować wizerunek złego polskiego doktora abyście Państwo mieli świadomość, że nie wszystko jest czarne albo białe. Mam nadzieję, że w przyszłości ułatwi to Państwo kontakty z waszym lekarzem pediatrą , a może nie tylko pediatrą 🙂 .
Rozważmy 10 sytuacji, które w moim odczuciu stoją na drodze do dobrej współpracy między rodzicami a pediatrami. Spróbujmy je przeanalizować i zastanowić się nad tym co robić aby ich unikać.
A więc zaczynamy!
2.„Nie wyrażam zgody na szczepienie mojego dziecka”
4.”Pan/i doktor zapisuje takie leki/ szczepienia, ponieważ ma pan/i umowę z firmą farmaceutyczną”.
5.”Pani doktor X od razu dałaby antybiotyk…”
7.„Ja tylko po zaświadczenie…”
8.”Czy zastosowali Państwo zalecone podczas ostatniej wizyty leczenie….?”„Niezupełnie…”
9.Zachowania agresywne w gabinecie lekarskim.
10.„Jakie objawy ma Pana/i dziecko? Yyyyyyy, chwileczkę, muszę zadzwonić do żony/męża”
1. „Pani doktor moje dziecko ma infekcję dróg oddechowych . Mieliśmy w domu resztę antybiotyku, który kiedyś zażywała babcia więc podaliśmy go ale po 2 dniach się skończył. Chcielibyśmy tylko receptę…”
Nigdy ale to nigdy, pod żadnym pozorem nie wolno tego robić! Z kilku powodów. Począwszy od tego, że antybiotyki mają swoje ograniczenia wiekowe i nie wszystkie możemy bezkarnie stosować u dzieci. Poza tym często nie wiadomo jaki antybiotyk został podany („takie duże białe tabletki”) oraz w jakiej dawce. Dawkowanie antybiotyków u dzieci jest uzależnione od ich masy ciała dlatego podawanie ich w takiej dawce jak „dla babci” może grozić niebezpiecznymi dla zdrowia konsekwencjami. Dla pediatry takie postępowanie rodziców to ogromny problem. Po pierwsze-leczenie zostało włączone bez diagnostyki (dziecko nie było wcześniej badane) więc tak naprawdę nie do końca wiemy co leczymy. Po drugie- podany lek może fałszować obraz choroby, która rozwinie się w pełni po jakimś czasie. Po trzecie- trzeba pamiętać , że każdy lek wchodzi w interakcje z innymi lub może być przeciwwskazany w pewnych sytuacjach. Ostatnią kwestią jest odpowiedzialność za leczenie…którą ponosi lekarz. A co w powyższej sytuacji? Czy rodzic będzie gotów ponieść odpowiedzialność za rozpoczęcie leczenia na własną rękę?
Rozwiązanie: Nigdy, przenigdy nie rozpoczynajmy sami leczenia dziecka antybiotykiem, który mamy w domu. Niezależnie od tego czy dziecko zażywało go już wcześniej czy nie. Bardzo ważne jest aby lekarz miał możliwość zebrania dokładnego wywiadu lekarskiego i zbadania dziecka „w chorobie”. Często infekcje dróg oddechowych pomimo uciążliwych objawów nie wymagają leczenia antybiotykiem. Dajmy szansę na podjęcie naszemu lekarzowi właściwej decyzji terapeutycznej.
2.„Nie wyrażam zgody na szczepienie mojego dziecka”
Jeśli macie Państwo w głowie te wszystkie hasła wygłaszane przez ruchy anty-szczepionkowe, dlaczego lekarze namawiają do szczepień, to włóżcie je między bajki. Prawda jest banalna i nudna- każdy pediatra BOI się, że któregoś dnia nieszczepiona Zosia oczekując pod jego gabinetem na wizytę, zarazi się od siedzącego obok Franka chorobą przeciwko której nie została uodporniona. Wierzcie Państwo- bardzo trudno jest patrzeć na ciężkie powikłania „błahych” chorób, których zdaniem ruchów anty-szczepionkowych już nie ma. Zwłaszcza gdy występują u naszych pacjentów. Wtedy „a nie mówiłem” niestety niczego nie zmieni, a my- pediatrzy naprawdę mamy uczucia…
Rozwiązanie: Pozostawiam do Państwa decyzji…
3.„ Pan/i doktor bardzo się spieszył/a, zbadała niedokładnie, pobieżnie, nie miała czasu na rozmowę…”
Zacznijmy od tego, że 5 minutowe wizyty to kompletna pomyłka. Zgadzam się- nie tak to powinno wyglądać i staram się aby tak nie wyglądało. Jakim kosztem- zostawania w pracy po godzinach, pracy ponad siły, zaniedbywania rodziny. Jesteśmy zgodni- ja też uważam, że nie można przeprowadzić właściwie wizyty lekarskiej w 5 minut. Ja też uważam , że pośpiech jest złym doradcą a czas na rozmowę i spokojne wyjaśnienie sposobu leczenia i rozwianie wątpliwości rodziców jest konieczny. Co więcej- nie tylko ja tak uważam, ale także wielu moich kolegów po fachu. Dlaczego więc czasem dzieje się tak, że lekarz się spieszy- to proste. Gdy na liście widnieje zarejestrowanych 12 pacjentów w przeciągu 60 minut, rachunek jest prosty. A gdy pojawiają się nadplanowi pacjenci z nagłymi objawami, którzy bardzo proszą o przyjęcie jeszcze tego samego dnia, mimo iż nie byli zapisani, sprawa zaczyna się komplikować. Nie wspominając już o spóźnialskich i rodzicach, którzy proszą o to by mimo rejestracji jednego dziecka zbadać dwójkę (a czasem nawet trójkę) przy okazji.
Rozwiązanie: To moim zdaniem jeden z najtrudniejszych dylematów do rozwiązania, bo godzina zawsze ma tylko 60 minut. Co możemy zrobić jako pacjenci (ja też czasem nim bywam)? Nie spóźniać się na umówione wizyty, uszanować pełny grafik lekarza i w sprawach niezbyt naglących (wystawienie recepty na stałe leki, bilanse, zaświadczenia) nie upierać się, że wizyta musi odbyć się natychmiast. Zdecydowanie poprawi to komfort pracy lekarza, który w spokoju będzie mógł zająć się bardziej potrzebującymi i poświęcić im tyle czasu ile tego naprawdę potrzebują. Zwiększy to również szansę na to, że gdy nadejdzie nasza kolej, również zostaniemy potraktowani z należytą uwagą.
4.”Pan/i doktor zapisuje takie leki/ szczepienia, ponieważ ma pan/i umowę z firmą farmaceutyczną”.
Co tu dużo mówić. Najzwyklejszy w świecie policzek wymierzony lekarzowi, a może po prostu zwyczajna bezczelność. Na taki argument ja nie znajduję żadnego kontrargumentu a dyskusja w zasadzie mija się z celem. Fakt, że sporadycznie firma farmaceutyczna zaopatrzy poradnię w kilka sztuk długopisów czy naklejki dla dzielnych pacjentów nie zamienia momentalnie mózgów pracujących tam lekarzy w wodę.
Rozwiązanie: Nie rzucajmy bezpodstawnych oskarżeń bo najczęściej nie są one prawdziwe a jedynie obraźliwe dla lekarza. Jeżeli faktycznie uważacie Państwo, że lekarz, któremu powierzacie zdrowie waszych pociech ma związki finansowe z koncernami farmaceutycznymi, i kieruje się nimi w doborze leczenia, to znak, że należy zmienić lekarza aby oczyścić atmosferę. Nie tkwijcie w chorych układach pełnych podejrzeń i bezpodstawnych oskarżeń wobec pediatry. Może czasem zmiana jest najlepszym rozwiązaniem dla obu stron.
5.”Pani doktor X od razu dałaby antybiotyk…”
Jednym z bardziej frustrujących problemów w gabinecie lekarskim jest brak zaufania. Przejawia się on najczęściej porównywaniem decyzji dotyczących leczenia danej choroby do tych, które wcześniej podejmowali inni lekarze. Czasem próby leczenia objawowego bez włączenia antybiotyku są źle odbierane przez rodziców, podczas gdy tak naprawdę taka decyzja lekarza w moim przekonaniu świadczy o tym, że nie idzie on na łatwiznę i ma chęć do walki o zdrowie swojego pacjenta. Czasem wymaga to częstszych wizyt kontrolnych, systematyczności i wysiłku ze strony pacjenta ale gdy ostatecznie udaje się pokonać infekcję bez antybiotyku satysfakcja jest duża. Niestety cytowane wyżej słowa zamiast utwierdzać lekarza w przekonaniu, że warto walczyć, podważa jego decyzje, wiedzę , doświadczenie i podkopuje fundamenty własnej samooceny .
Rozwiązanie: Jeżeli udając się na wizytę do lekarza A z góry zakładamy, że lekarz B jest bardziej kompetentny, nie marnujmy czasu. Na lekarzy prowadzących Państwa dzieci wybierajcie osoby, których decyzje oraz sposoby leczenia szanujecie, z którymi dobrze się Wam współpracuje i do których zaleceń się stosujecie. Jeśli naprawdę uważacie, że proponowane postępowanie nie jest odpowiednie to lepiej skonsultować się z kimś, komu bardziej ufacie, niż podważać decyzje podjęte w gabinecie.
6.„ Z tego co przeczytałam/łem w internecie moje dziecko choruje na chorobę X i powinno otrzymać leczenie Y…”
Standardowa domowa diagnostyka według dr Google. Niestety często błędna, oparta na wirtualnych poradach zupełnie obcych ludzi, czasem rzekomo „doświadczonych mam” , ale tak naprawdę kto to wie…W takiej sytuacji nasuwa się pytanie o sens przychodzenia z dzieckiem do lekarza, skoro rodzic już wszystko wie. No tak…jest jeszcze kwestia recepty na leki i odpowiedzialności. Na szczęście w miarę rzadko mam do czynienia z taką postawą, a jeśli już to spokojna merytoryczna rozmowa poparta np. ilustracjami również z internetu zazwyczaj rozwiązuje problem. Fakt faktem postępując w powyższy sposób z góry sygnalizujemy lekarzowi, że nie szanujemy jego wiedzy, doświadczenia i nie zależy nam na jego zdaniu. Albo, co gorsza, z góry zakładamy że nie wie co naszemu dziecku dolega. Brutalne ale prawdziwe. Wyobraźmy sobie, że przychodząc do restauracji pouczamy szefa kuchni nt. doprawiania potraw , nauczycielowi radzimy jak uczyć a mechanikowi samochodowemu- jak naprawia się samochody. Myślę, że nikt nie czułby się komfortowo w takiej sytuacji.
Rozwiązanie: Poszukiwanie wiedzy w internecie to nic złego. W moim odczuciu świadczy o trosce rodziców, którzy łapią się każdego możliwego środka aby pomóc własnemu dziecku, być może chcą skrócić proces diagnostyczny. Ba, czasem sama zachęcam rodziców do poszerzania wiedzy na tematy zdrowotne i odsyłam do sprawdzonych źródeł internetowych. Jednak zabierając dziecko do gabinetu lekarskiego rodzic przekazuje pałeczkę pediatrze. Jak najbardziej można podzielić się z lekarzem swoimi przypuszczeniami i obawami (np. „czy sądzi Pan/i, że może to być choroba X? Przeczytałam w internecie, że może się objawiać właśnie w taki sposób”). Jednak narzucanie własnej internetowej diagnozy, a co gorsza leczenia jest po prostu nieeleganckie. Ku pamięci.
7.„Ja tylko po zaświadczenie…”
Bywa, że pomiędzy kolejnymi pacjentami wpada do gabinetu rodzic (bez dziecka) z radosną informacją jak wyżej. Dla pacjentów to tylko zaświadczenie, dla lekarza- dokument poświadczający jaki jest aktualnie stan zdrowia pacjenta. Zdaniem pacjenta- 2 minutki, a tak naprawdę… czasem nawet 30 minut, albo i dłużej. Temat zapełnionego grafiku poruszyłam już wcześniej, więc nie będę się powtarzać . Chciałabym jednak w tym miejscu zasygnalizować, że każde zaświadczenie lekarskie powinno być wydane dopiero po zbadaniu pacjenta, a tego w 2 minutki zrobić się nie da. Nawet wystawienie zaświadczenia wymaga wizyty lekarskiej oraz przyprowadzenia pacjenta, którego zaświadczenie ma dotyczyć, najlepiej z posiadaną dokumentacją medyczną (jeśli jest leczony przewlekle). Nie traktujmy zaświadczeń jako nic nie znaczących świstków, które są potrzebne do szkoły, na kolonie, na dodatkowe zajęcia sportowe. Nie załatwiajmy ich pomiędzy planowo zapisanymi i czekającymi na swoją kolej pacjentami, zwłaszcza chorymi.
Rozwiązanie: Jeżeli wiemy, że dziecko potrzebuje zaświadczenia lekarskiego nie zwlekajmy z załatwieniem tej sprawy na ostatnią chwilę. Umówmy się na wizytę od razu…Nie musi się odbyć dziś ani nawet jutro jeśli nie ma akurat wolnych wizyt. Spokojnie zaplanujmy wyjście do poradni z dzieckiem, skompletujmy posiadane dokumenty , zabierzmy książeczkę zdrowia i udajmy się w ustalonym terminie do swojego lekarza. Gwarantuję, że będzie o niebo przyjemniej niż w przypadku wpychania się w kolejkę, zarówno dla Państwa jak i dla waszego pediatry.
8.”Czy zastosowali Państwo zalecone podczas ostatniej wizyty leczenie….?”
„Niezupełnie…”
Bezradność malowałaby się w tej sytuacji w oczach każdego, nie tylko lekarza pediatry. Dlaczego tak się dzieje? Czasem ze względów finansowych, a czasem dlatego, że wizja leczenia rodziców mija się z wizją lekarza. Bywa, że rodzice tuż po wizycie zapominają jak podawać leki, w jakich dawkach, w jakich godzinach itp. Robią wszystko na własną rękę a w momencie gdy stan zdrowia dziecka się pogarsza lub nie poprawia wracają bezradni. Zachęcam gorąco do tego aby prosić swojego lekarza ( jeżeli sam tego nie robi ) o jak najdokładniejsze rozpisanie leczenia na karteczce, aby po wizycie zawsze można sięgnąć po taką ściągę. Problem pojawia się wtedy, gdy rodzice nie są przekonani o tym, że antybiotyk jest konieczny od razu lub są ich zagorzałymi przeciwnikami i wybierają jedynie naturalne metody leczenia.
Rozwiązanie: W każdej z tych sytuacji DIALOG jest bardzo ważnym elementem ratującym. Jeżeli mamy akurat problemy finansowe, nie bójmy się zasygnalizować tego lekarzowi- to nie wstyd. Zdecydowanie lepiej aby lekarz zapisał leki tańsze, które będą stosowane, niż droższe, które nie zostaną wykupione i podane dziecku. Jeśli mamy krótką pamięć prośmy o zapisanie na karteczce najważniejszych informacji dotyczących leczenia. Jeśli mamy negatywne doświadczenia ze stosowaniem jakiegoś leku, nie jesteśmy przekonani, że pomoże, nie chcemy go stosować- zgłośmy to! To nie zbrodnia a jedynie pole do dyskusji i poszukiwania dobrego dla wszystkich rozwiązania. Szczerość w gabinecie lekarza pediatry jest bardzo ważna. Często to właśnie od niej zależy sukces terapeutyczny, który tak naprawdę jest nie tylko jednostkowym sukcesem lekarza, ale wszystkich zaangażowanych stron-również rodziców i pacjenta J
9.Zachowania agresywne w gabinecie lekarskim.
Rzadko mówi się o tym na głos. Niewielu lekarzy przyznaje się do tego, że miało do czynienia z agresją rodziców lub pacjentów w gabinecie. A ona niestety pojawia się i trzeba mówić o niej wprost. Mnie również zdarzyła się wizyta agresywnych rodziców, którzy przyszli aby wymusić receptę a ponadto zażądali nienależnej refundacji grożąc , że nie pozwolą mi opuścić gabinetu jeżeli nie spełnię ich żądań. Poradnia była wtedy prawie pusta… Myślę że komentarz w zasadzie jest zbędny. Uczucia jakie towarzyszą lekarzowi po takiej wizycie- strach, czasem poniżenie, niedowartościowanie a przede wszystkim niesmak.
Rozwiązanie: Jeśli jako rodzice/ pacjenci jesteście Państwo świadkami agresywnego zachowania w stosunku do lekarza, do pielęgniarki, rejestratorki medycznej REAGUJCIE! I nie namawiam tu absolutnie do odwzajemniania agresji. Grzeczne zwrócenie uwagi najpewniej nie pohamuje agresora, ale może doda poszkodowanemu otuchy i zapewni, że nie jest sam… Tego typu zachowania należy zgłaszać bezpośrednio policji.
10.„Jakie objawy ma Pana/i dziecko?
Yyyyyyy, chwileczkę, muszę zadzwonić do żony/męża”
Brzmi nieco komicznie. Ale się zdarza. Zdążyłam się już przyzwyczaić do mini-konferencji telefonicznych z drugim rodzicem/babcią/opiekunką, osobą, która jest lepiej zorientowana w temacie stanu zdrowia dziecka. Niestety nie usprawnia to pracy lekarzowi. Zdarza się, że w trakcie jednej wizyty telefonów, które wykonują do siebie rodzice jest kilka bo np. tata nie we jaki syrop podała mama, w jakiej dawce i czy cokolwiek pomógł. Cieszę się ogromnie gdy po jakimś czasie udaje się nam wspólnymi siłami dojść do konkretów, ale pacjenci oczekujący za drzwiami na swoją kolej już niekoniecznie.
Rozwiązanie: Niezależnie od tego, kto będzie odbywał wizytę lekarską z dzieckiem musi zdawać sobie sprawę z tego, że zostanie z nim zebrany wywiad nt. objawów, przebiegu choroby, stosowanego dotąd leczenia, chorób przewlekłych itd. Dlatego jeśli nie orientujemy się w temacie, który chcemy przedstawić lekarzowi w gabinecie, wypytajmy dokładnie osobę, która najlepiej wie co dziecku dolega, zróbmy notatki, poprośmy o smsa, nagrajmy informację na dyktafonie. Unikajmy sytuacji gdy na pytanie „co dolega dziecku” będziemy w stanie wydusić jedynie lakoniczne :”jest chore”.
To tyle z najczęstszych „kwiatków” które przychodzą mi na ten moment do głowy. Większość powyższych sytuacji przy dobrej woli pediatry i rodziców najpewniej nie zaistnieje. Bardzo jestem ciekawa, jakie są wasze spostrzeżenia w tym temacie? A może zdarzyła się Wam któraś z powyższych wpadek? Warto czasem spojrzeć na lekarza, pediatrę przez pryzmat zwykłego człowieka, stęsknionego rodzica, zmęczonego po ciężkim dyżurze, zanim po wyjściu z gabinetu przypniemy mu łatkę złego doktora. Pozdrawiam serdecznie i życzę samych przyjemnych i satysfakcjonujących wizyt w gabinetach Państwa pediatrów 🙂 .
7 czerwca 2017 at 11:27
Ad.2. Cieszy odwaga lekarza, który nie boi się, że zaszczepione dziecko zarazi się chorobą na którą zostało zaszczepione (np. Krztusiec). Ja zawsze pytam lekarza, czy weźmie odpowiedzialność za zdrowie i życie mojego dziecka, jeśli będzie miało NOP’a. Szczepienia są dobre i bezpieczne – tak bardzo, że nawet nie chce tego nikt ubezpieczyć 😛
Ad.4. Byćmoże… Ale jak zatem wytłumaczyć słowa w aptece obok przychodni: „X już nie mamy, ponieważ pan doktor Y wszystkim dzisiaj przepisuje X”.
Ad.5. Ze świecą szukać przypadków, kiedy lekarze u których leczyłem moje dziecko nie chcieli dawać od razu i bez przemyślenia szprycy antybiotykowej. To ja zawsze pytam, czy aby na pewno antybiotyk jest potrzebny…
Ad.7. w odniesieniu do punktu 2. Żeby dać szczepionkę, to wystarczy zmierzyć temperaturę i zaglądnąć w gardło… Żeby dać papierek, to już gruntowne badanie potrzebne ;P
Ad.9. Ja nie jestem agresywny, lekarze też są spoko. Ale pielęgniarki… już różnie bywa 😉
7 czerwca 2017 at 20:00
Dziękuję za odzew.. 🙂 Dyskusja tutaj zawsze mile widziana.
Ad 2. NOPy niestety są wpisane w temat szczepień tak jak litania działań niepożądanych umieszczonych na ulotce każdego leku, nawet tego wydawanego bez recepty, który co drugi rodzic podaje swojemu dziecku na własną rękę z powodu infekcji- bo według reklamy tak świetnie działa. Wówczas mało kto zastanawia się nad możliwymi skutkami ubocznymi. A gdzie kwestia ubezpieczenia…? Szczepienia są niezaprzeczalną oznaką postępu cywilizacyjnego a dyskusja o ich skuteczności jest bezcelowa- bo są skuteczne. A co do NOPów- każdy rodzic ma prawo do własnego zdania, tego nie odbierze mu żaden lekarz. My możemy jedynie, albo AŻ, próbować uświadamiać jak duże ryzyko rodzic podejmuje odmawiając szczepienia dziecka.
Ad 4. Jak to w życiu- każdy lekarz w zależności od własnych doświadczeń stosuje leki, które uważa za najlepiej działające i godne zaufania. Czasem wybór leku jest też uwarunkowany względami ekonomicznymi, a czasem otrzymujemy informację z apteki „obok”, że dany lek się skończył i prośbę aby w razie potrzeby zapisywać inny, konkretny zamiennik, który akurat jest dostępny. Samo życie…:) A jeśli mimo wszystko pacjent uważa, że w interesie pana doktora Y jest zapisywanie akurat leku Y to moim zdaniem rozstanie będzie najlepszą opcją.
Ad 5. Smutny przykład, który pokazuje jak wiele jeszcze w polskiej medycynie jest do zrobienia. Na szczęście w moim otoczeniu takie praktyki są bardzo rzadkie.
Ad 7. Śmiem się nie zgodzić- żeby dać szczepionkę NIE wystarczy zmierzyć temperaturę i zaglądnąć w gardło… Ale o tym może przy innej okazji. Ten papierek jest potwierdzeniem przeprowadzenia badania, więc „tak”- jest ono potrzebne.
Ad 9. Ale bez dobrej pielęgniarki ani rusz 🙂
Pozdrawiam 🙂
3 września 2017 at 12:22
Tylko niestety tak to wygląda. Przed szczepieniem lekarz tylko waży i zagląda w gardło (nawet nie mierzy temp). Moja córka została zaszczepiona z katarem, bo jak to lekarka stwierdziła – ona ten katar ma już od dawna, nie można tak długo odwlekać szczepienia, a katar nie jest przeciwskazaniem do szczepienia. Po 2 dniach od szczepienia córka wylądowała w szpitalu. Wtedy byłam głupia, że się zgodziłam na szczepienie, nawet moi rodzice (którzy wychowywali mnie w czasach, gdy nie było „mody” na nieszczepienie) od razu powiedzieli, że to pewnie przez szczepienie.
14 sierpnia 2017 at 08:29
Bardzo fajnie, że poruszasz taki temat. Cieszę się, że można przeczytać jak to wygląda od drugiej strony. Może Twój wpis pomoże niektórym rodzicom lepiej przygotować się na wizytę i nie popełniać kolejnych błędów!
14 sierpnia 2017 at 08:34
Masakra aż ciężko uwierzyć to są prawdziwe przypadki wyjęte z gabinetu
14 sierpnia 2017 at 08:39
My uwielbiamy naszą pania doktor. Nie przepisuje antybiotyków kiedy, nie trzeba, jest miła i zawsze wytłumaczy na co dziecko jest chore i czego można się spodziewać. ja osobiście szczepię dzieci, więc jakby z tym nie mam problemu. Moja dorosła córka tak lubi swoją panią pediatrę, że nadal jest do niej zapisana i chodzi do pediatry jak zachoruje. Pani doktor nie ma nic przeciwko temu więc wszyscy jesteśmy zadowoleni
14 sierpnia 2017 at 09:22
chyba dr Google jest jednym z największych utrapień lekarzy, nie tylko pediatrów. samodiagnoza i samoleczenie stają się plagą naszych czasów.